d a n e w y j a z d u
59.00 km
57.00 km teren
02:18 h
Pr.śr.:25.65 km/h
Pr.max:51.60 km/h
Temperatura:14.0
HR max:192 (102%)
HR avg:177 ( 94%)
Kalorie: 2387 (kcal)
W góre:295 m
Rower:Simp
Open 14/186, M2 6/32
START:10:00
HRAVG:177-94%
HRMAX:192-102%
CADAVG:101
CADMAX:140
KCAL:2387
KCAL/KM: 40
Incline Max:18%, 10st.
Decline MAX:13% 7st.
PODJAZD:295
ZJAZD:280
SUMA: 575
Temp: 12-19, srednio 14
Strefy
5 - 02:11:44 - 94.9%
4 - 00:06:39 - 4.8%
3 - 00:00:15 - 0.2%
2 - 00:00:07 - 0.1%
1 - 00:00:02 - 0.0%
Inne statsy
SPD
ponizej 10km/h - 01:14 - 0.9%
ponizej 20km/h - 22:00 - 15.9%
powyzej 20km/h - 82:45 - 59.8%
powyzej 30km/h - 30:03 - 21.7%
powyzej 40km/h - 02:13 - 1.6%
HR
140-150 0
150-160 00:15 - 0.2%
160-170 08:35 - 6.2%
170-180 91:08 - 65.7%
powyzej 180 37:30 - 27.0%
powyzej 190!! 00:55 - 0.7%
Na maraton jechałem sam, bo stwierdziliśmy, że to nieco daleko żeby męczyć dzieci podróżą, tym bardziej, że Maja jest chora.
Pobudka 5:30, sniadanie, pakowanie, robienie makaronu, ktory jadłem po drodze.
Trasa ok 170km, na miejscu bylem kolo 8:30, szybkie formalnosci i powolne przygotowania. Rozgrzewka, zimno, wietrznie. Utwierdzilem sie, ze nogawki sa konieczne. Kurtki nie chcialem brac, ale wrzucilem jeszcze dodatkowo rekawki i podkoszulke z dlugim rekawem.
Potem start. Stalem prawie w pierwszej lini. Na asfalcie po przejezdzie nerwowo. Jakis pajac (bo inaczej nie mozna go nazwac) tracil mnie kiera, po czym smial jeszcze zaklac. No nic niektorym adrenalina nie sluzy. Troche odpuscilem, zeby nie zaliczyc gleby, bo niektorzy naprawde niepotrzebnie sie pchali.
Po wjezdzie w teren calkiem ok sie jechalo, przedzieram sie do przodu, ale do czasu. Na 3.5km gosc na przelaju jadacy przede mna pada mi pod kola, wylatuje przez kiere i laduje na plecach. Zbieram sie, zele i inne rzeczy ktore wypadly, ba nawet rzepy w butach sie odpiely. O dziwo moge jechac dalej. Z loga wynika, ze dzwon byl przy 27.5km/h i stracilem jakies 30 sekund. No nic trudno, mam nadzieje, ze limit pecha na takie akcje mam wyczerpany. Potem gonienie, bo na tym etapie naprawde sporo zawodnikow mnie wyprzedzilo. Standardowo piaszczysty podjazd sprawil trudnosc wielu zawodnikom, co skrupulatnie wykorzystalem. Potem z kwiatka na kwiatek. Znowu podjazd i tym razem zostalem przyblokowany, a mozna bylo wjechac. Na nastepnym piaszczystym udaje sie minac sporo osob podjezdzajac miedzy wpychajacymi rowery. Na kolo siada mi jakas kobieta o dziwo nie moge jej zgubic mimo, ze dyszy ciezej niz ja. Przed nami grupa dociagnalem do niej i dalej do przodu. Juz sam. Potem nastepna. Przede mna widzialem silna grupe. Do niej dojezdzalem kilka km, najpierw jechalem za zawodnikiem corrateca. Pozniej sie oderwalem. Potem minal mnie Andrzej Kaiser, zawodnik Corrateca i zdaje sie R. Chmiel. Zlapalem kolo i podholowalem sie na rozjazd mega-giga, gdzie dwojka z nich pojechala na giga, a R.Chmiel na mega. Upewnilem sie czy zabladzili, bo to bylo jedyne wytlumaczenie. Pociagnalem sie chwile za nim, potem doszla mnie jeszcze jedna grupa bladzacych. W koncu dobilem do grupy ktora scigalem. Byl w niej zawodnik z ktorym mocno pracowalem na tej trasie w 2009. Chwile pojechalismy w jednej grupie. Potem zobaczylem, ze na czele tej grupy jedzie autor trasy T. Kaczmarek. Z tego co kojarzylem to objechal mnie rok temu. Po chwili postanowilem sie urwac Nie ogladalem sie ale z 3 zawodnikow sie holowalo za mna. Trwalo to jakies 20km! Bez zmiany. Dobrze, ze nie wialo mocno bo bym musial wymusic zmiane. Pozniej Dojechala do nas dwojka zawodnikow. Wsiadlem im na ogon i za nimi jechalem. Potem doszedl nas zawodnik, ktorego kojarze z kilku maratonow, kat M4. Razem pracowalismy jakies 10-15km, prawie do mety. Ladnie mnie podciagnal. Zgubilismy ogon, wyprzedzilismy paru opadajacych z sil. Dopiero na szutrze przed meta nie wytrzymalem tempa, krak i plecy bolaly tak, ze stracilem motywacje i odpuscilem. Doszlo nas jeszcze dwoch zadownikow. Ktorzy nie za bardzo chcieli prowadzic. Na kole sie chetnie wozili. Byl tam jeden z tych co siedzial mi na kole 20km, teraz domagal sie zmiany po mniej niz minucie ;) Ostatecznie puscilem grupe przodem i sam jechalem, po chwili odzyskalem wole walki, ale bylo juz za pozno.
Mimo to ze startu jestem zadowolony, optymistycznie.
Makaron przed startem sprawdzil sie rewelacyjnie, duzo mocy. Woda i izotonik, tez. Zeszlym razem mialem dwa izo i nie odpowiadalo mi to za bardzo.
Jeszcze jeden maraton i koniec na 2010.
Kategoria Długie, Gleby, Maratony
komentarze
Gdzie jeszcze startujesz w tym roku? Może w Golubiu?
Niezle statystyki masz z przejazdu, czego uzywasz?